czwartek, 22 września 2016

Rozdział 43.

Sabina

-Sabina!
-Co?- spytałam Łukasza, który wpadł jak burza do mojego pokoju.
-Słyszałem, że przeprowadzasz się do mojego pokoju...
-Niby czemu?
-Bo Dawida nie ma, więc mam wolne miejsce. Zapraszam- skłonił się od pasa w dół.
-Gdybyś był w połowie tak zabawny za jakiego się uważasz...
-No ale poważnie! Jego nie ma!
-Wiem, przecież mam oczy.
-To jak z tą przeprowadzką?
-Możesz sobie pomarzyć.
-No proszę!
-Cicho, cicho. Nie mogę już cię słuchać. Poważnie! Masz gdzieś wyłącznik?
-Mam...w takim jednym miejscu. Chcesz zobaczyć?- uśmiechnął się jak głupi.
-Fuuuuj, nie dzięki.
Chłopak wyszedł po tym jak przestałam odpowiadać na jego zaczepki. Czy się przejęłam? E nie. To jest Łukasz, zaraz tutaj wróci. 3, 2, 1, słyszę dźwięk otwieranych drzwi.
-Nie Łukasz, nie będę z Tobą spała!!! Dotrze to do Ciebie?!
-Ale to tylko ja- zaśmiała się Patrycja.
-Gdzieś Ty była?! Ja tu już kurwicy dostaję...Dzięki Ci Boże, że wróciła!
-A tu i tam...
-Tu i tam z Dawidem?- pytam ciekawa.
-Tak wyszło...
-Mówisz, że tak wyszło, że zostaliście w jakimś wypizdowie na noc?!
-To nie był wypizdów, tylko hotel...
-No jeszcze lepiej! Hotel!? Hotel mówisz? Moment, jak to hotel?!
-Zgubiliśmy kluczyki od auta, musieliśmy czekać aż je przywieziecie!
-Ja nic o tym nie wiem!
-Wydzwanialiśmy do was jak szaleni, ale nikt nie odbierał! Przez to musieliśmy zostać...
-Skoro nikt nie odbierał to jak tu wróciłaś?
-No Mateusz w końcu oddzwonił. W zasadzie nie wiem kiedy to było, ale rano już był. Ale powiedz mi co tutaj się działo? Co robiliście?
-Ajjjj pani czego my nie robiliśmy...
Streściłam jej historie naszej wycieczki do aqwaparku.
-Jak jest na kacu na zjeżdżalniach?- spytałam.
-Trzy słowa...
-Było mega spoko?
-Nie, chodziło mi o NIGDY KURWA WIĘCEJ- odpowiadam.
-Sabina!!!- nagle wpada Łukasz.
Wiedziałam, że on kurwa wróci! Wiedziałam!
-Wybij to sobie z głowy!- rzucam.
-Ale nawet nie wiesz co chciałem powiedzieć- mruczy.- Poza tym jesteś piękna jak się złościsz- puścił mi oczko.
-To może jak się wkurwię to zostanę Miss Polonia?
-Wracając...zbieraj się!
-To znaczy!
-Idziemy na randkę.
Słysząc te słowa już obmyślałam w myślach swój strój. Muszę się przebrać. Nie zwracając uwagi na Patrycję zaczęłam latać po całym pokoju żeby się ogarnąć.


*   *   *

-Mmm dlaczego tak długo jedziemy?- pytam.
-Bo nasza randka znajduje się daleko- odpowiada chłopak.
-Skoro znajduje się daleko to może darujemy sobie tego Mozarta?
-Nie możemy.
-A to niby dlaczego?
-Bo mnie to relaksuje- uśmiecha się wpatrzony w drogę.
Świetnie. Mojego chłopaka relaksuje słuchania muzyki Mozarta w aucie. Kto normalny jeżdżąc autem słucha Mozarta? Boże daj mi siłę.
-Sabina. No nie mów, że to Ci się nie podoba...
-Nudzi mnie to i tyle! W ogóle skąd Ty masz to auto?- pytam.
-Jest Gabriela, ale nie wiem jak ono się tu znalazło...Trzeba by go potem zapytać. 
-Gabriel też słucha Mozarta w aucie?- pytam zdziwiona.
-Nie to moja płyta.
Zamykam oczy i liczę do dziesięciu w myślach żeby nie krzyczeć. 
-Czyżbyś się wściekała? Jeśli ogarnia Cię wściekłość powinnaś wyprowadzić cios- mówi.
-Chcesz to sprawdzić? Hmm?
-Nie koniecznie w tym momencie, ale mówię ci na przyszłość.
-Kiedy ja wolę po prostu policzyć do dziesięciu...To mnie uspakaja.
-A mnie to wkurza, bo zamykasz wtedy oczy!
-Nie mogę zamykać oczu? Jestem twoim psem?
-Jak ktoś zamyka oczy to nie można go przejrzeć.
-Łukasz czy ty wierzysz w to, czekaj jak to było...coś w tym stylu, że z oczu wszystko wyczytasz?
-A Ty pewnie uważasz to za głupie. Zgadłem?
-Bingo! Nie jestem pewna czy w takim przypadku powinniśmy być razem...
-Bo tak się różnimy?-pyta śmiejąc się.- Nie martw się. Wystarczy, że ja wiem, że powinniśmy być razem.
-Skąd?
-Bo chodzę do wróżki i wiedziałem to już od dawna- odpowiada z powagą.
-Nie mów mi, że....
-Żartowałem. Myślę, że gdyby wróżka okazałaby się prawdą to wysiadłabyś na środku tej autostrady. Spokojnie, myślę, że wróżka to za dużo. Jestem prostym chłopakiem.
-Prostym chłopakiem słuchającym Mozarta- dodaję.
Jedno jednak musiałam przyznać...Łukasz jest ostatnio źródłem mojego szczęścia i jedyną osobą, z którą chcę się nim dzielić. On pokazał mi jak się cieszyć dniem. Jechaliśmy jeszcze chwilę, po czym wjechaliśmy do sławnego Londynu. Kiedy go zobaczyłam, po protu siedziałam przyklejona do szyby. Łukasz marudził coś, że ją ośliniłam i będzie musiał ją czyścić, bo Gabriel go zniszczy. 
-Nie mów mi, że idziemy na to wielkie koło...
-Zgadza się. Idziemy tam- wskazuje palcem na słynne London Eye.
-O rany! Jesteś super!- przytulam go z radości.
Chwila w kolejce po bilety i już wchodziliśmy do kapsuły. Była cała nasza! Wow! Minęło kilka minut i byliśmy w najwyższym punkcie. Było cudownie!
-Chciałem Ci coś powiedzieć...- zaczyna chłopak.
-Śmiało- odpowiadam podziwiając widok.
-Cóż lepiej piszę niż mówię...
-Możesz mnie kochać, możesz mi robić co chcesz. Tylko mnie nie rań. Myślę, że dotychczas już za wiele wycierpiałam- walę prosto z mostu.
-Skąd wiesz, że chciałem powiedzieć, że Cię kocham?- pyta zdziwiony.
-A co chciałeś coś innego? Tylko nie mów, że przyjechaliśmy tu żebyś zapytał się mnie czy będę spała z Tobą w pokoju...
-Chciałem Ci się oświadczyć.
-Coooo? Hola, hola kowboju! Ile jesteśmy razem? Prawie miesiąc, nie uważasz, że to trochę za wcześnie?!
-Żart. Chciałem Ci powiedzieć, że Cię kocham- śmieje się.
-Oj ty żartownisiu...
-A teraz zbierajmy się.
Przejęta tymi ''oświadczynami'' nie zauważyłam, że już z powrotem jesteśmy na dole. Kurcze szkoda.
-Może przejedziemy się jeszcze raz?
-Nie możemy.
-Czemu?
-Bo jestem umówiony i musimy wracać- odpowiada.
-Niby z kim?!
-Z chłopakami. Wy miałyście już swoją imprezę, teraz nasza kolej.




Martyna

Czemu Eryk nie walczył? Nic nie mówił? Był ale było tak jakby go nie było. Siedział z nami, ale był jak powietrze. Ciągle gdzieś znikał. Mało go widywałam. Był po prostu cichy i to mnie wkurzało. Gdyby coś robił, gdyby chociaż się odzywał, gdyby walczył...to znalazłabym usprawiedliwienie dla tego co zrobił. Widzę jednak, że postanowił sobie darować i skreślił nas. Definitywnie. Ma rację koniec to koniec.
-Martyna!
-Co tam? Siedzę nad basenem!- krzyczę.
Po chwili przede mną pojawia się zdyszany Dawid. Podnoszę lekko okulary przeciwsłoneczne i mu się przyglądam.
-Chciałem Ci zameldować, że wychodzimy z chłopakami i wrócimy jutro.
-Czemu jutro?- pytam zdziwiona.
-Bo musimy gdzieś pojechać.
-Gdzie?
-Nie interesuj się aż tak. Wy miałyście swój wieczór, teraz nasza kolej.
-Dziewczyny wiedzą?
-Wiedzą...nie są za szczęśliwe, no ale cóż- zaśmiał się.
Naszą rozmowę przerywa dzwoniący telefon. W zasadzie mój telefon. Podnoszę go z leżaka i ze zdziwieniem patrzę na napis MAMA. Każdy ma jakiś słaby punkt, moim jest moja mama. Po chwili wahania odbieram i odchodzę od Dawida.
-Halo- zaczynam nieśmiało.
-No na reszcie! Dlaczego wcześniej nie odbierałaś? Przecież doskonale wiem, że od dwóch tygodni jesteś u nas.
-U nas? A gdzie jest to twoje ''u nas''?- pytam rozbawiona.
-Czemu Cię jeszcze nie widziałam?! Tata też się o Ciebie martwi.
-Bo nie wiedziałam do którego domu mam przyjść...
Moja rodzina jest obrzydliwie bogata. I źle mi z tym. Coś za coś. Ja zamiast w dzieciństwie spędzać czas z rodzicami, spędzałam go z wszystkimi tylko nie z nimi. Byli tak zapracowani. Ważniejsze było dla nich kupowanie domów gdzie popadnie niż zainteresowanie się ich własnym dzieckiem!
-Nie przesadzaj! Z tego co wiem to jesteś w jednym z najlepszych- zaśmiała się.
-Zgadza się...z przyjaciółmi.
-Nie musisz mi tego tłumaczyć, mówiłam Ci że twoi znajomi są miło widziani, ale teraz mam prośbę.
-Prośbę czyli rozkaz?
-Skoro tak mówisz...Chciałabym Cię zobaczyć w firmie,
-Kiedy?
-Najlepiej jak najszybciej.
-To znaczy?-pytam znudzona.
-Szofer będzie za 20 minut, więc się ubierz. Do zobaczenia.
I tyle było z mojej rozmowy. Świetnie.


*   *   *

Popatrzyłam w stronę szklanego wieżowca do którego zmierzaliśmy. Czego ona ode mnie chce? Ja w firmie? Owszem, nie będę tam pierwszy raz, ale nadal nie rozgryzłam kolejnego genialnego pomysłu mojej mamy. Wysiadłam z auta i ruszyłam w stronę wejścia. W środku wszyscy mi się kłaniali. Podeszłam do recepcji i podałam pierwszemu lepszemu mężczyźnie kurtkę.
-Zaraz po nią wrócę- powiedziałam i ruszyłam w stronę windy.
Szybka przejażdżka, podczas której próbowałam rozgryźć o co chodziło tamtemu gościowi z recepcji. Twierdził, że go z kimś pomyliłam i nie może mi zagwarantować, że ta kurtka tu będzie. Po chwili stałam przez drzwiami na których wisiała tabliczka PREZES. Zapukałam i weszłam.
-Martyna, usiądź- usłyszałam chłodny głos matki.
Przez telefon była milsza. Usiadłam na wskazanym fotelu. Ułożyłam się wygodnie i czekałam aż podadzą mi herbatę.
-Dlaczego tu jestem?- pytam.
-Zobaczysz później, ale powiedz mi co tam słychać u Eryka?
-Rozstaliśmy się- odpowiedziałam.
-To świetnie! Przynajmniej to mamy z głowy- westchnęła ucieszona.
-Co to ma znaczyć?- pytam nerwowo kręcąc się w fotelu.
-Lubiłam go, ale nigdy wam nie kibicowałam. Mam dla Ciebie troszkę inny plan, a on mi w tym kolidował, ale dzięki rozstaniu mam go z głowy.
-Wiesz z tego co wiem to rodzic powinien wspierać swoje dziecko...
-Zaraz Ci kogoś przedstawię. 
-Słucham?
-Jest to prezes firmy na której bardzo nam zależy.
-Czy ty mówisz o czymś w stylu zaaranżowanej randki?!
-Nie podnoś głosu. Bardziej o zaaranżowanym małżeństwie...
-Chcecie mnie wydać za jakiegoś starucha?!
-O przepraszam bardzo, ale nie uważam siebie za starucha. Mam  23lata- zaśmiał się mężczyzna stojący w drzwiach.
-Martyna! Bardzo pana przepraszam za jej zachowanie. 
-Po co go przepraszasz?- zakpiłam.- Mi wcale nie jest przykro!
Mierzyłam wzrokiem gościa z szatni. Ze on niby jest prezesem firmy? Przypatrzyłam mu się uważniej. Dlaczego wcześniej wyglądał na szatniarza? Może dlatego, że nie przyjrzałam się jego strojowi. Miał na sobie granatową koszulę, która była włożona w spodnie od garnituru zwężone od dołu. Wow. Spodnie od garnituru rurki! Ma gość poczucie stylu. Szacun. A do tego czarne air maxy. Ale nieważne! Gdzie jest kurwa moja kurtka!? Złodziej jebany.
-Na pewno za niego nie wyjdę! Prędzej włożę skarpety i sandały!
Chłopak uśmiechnął się pod nosem i wszedł do środka. Zza pleców wyciągnął moją kurtkę i mi ją podał. Po czym rozsiadł się w fotelu jakby był u siebie.
-Uważaj na słowa. Pamiętaj, że będziesz robić to co ci powiem- mruknęła matka.
-Świetnie! Najpierw Sebastian, a teraz moja kolej?! Dzięki mamo, o ile powinnam Cię tak nazywać...Bo na to nie zasługujesz!
-Jak możesz tak mówić?!- zdziwiła się.
-Mam mało wspomnień z Tobą, ale gwarantuje Ci, że przez każde moje życie staje na głowie. Idę do taty!
-Tata o wszystkim wie i w niczym Ci nie pomoże...


*   *   *

-To nasza pierwsza randka, więc rozchmurz się- odezwał się mój ''narzeczony''.
Siedzieliśmy w jakiejś restauracji, ale nie wyglądała na drogą.
-Skoro jesteś prezesem to dlaczego jesteśmy w jakiejś taniej knajpie?- pytam.
-Bo lubię tutaj jeść- wzruszył ramionami.- Poza tym nie jestem jeszcze prezesem.
Unoszę brwi zdziwiona, na co mój towarzysz wybucha śmiechem.
-Mam dopiero 23 lata, jeszcze studiuję. Jak skończę to przejmuję firmę.
-Co studiujesz?
-Oczywiście jak na prezesa przystało- zarządzanie.
Moment. Rozmawiam już z nim chwilę i nie zorientowałam się, że mówimy po polsku, a jesteśmy w Anglii. 
-Jesteś polakiem?- pytam.
W odpowiedzi kiwa głową. Przyglądam mu się uważniej. Jest przystojny. Nawet bardzo.
-Wracam do mojego wcześniejszego pytania. Skoro jesteś bogaty dlaczego siedzimy w takiej knajpeczce? Skoro mamy wziąć ślub to nie powinieneś próbować zrobić na mnie jakiegoś dobrego wrażenia? Panie ''przejmę firmę po studiach''...
-Zapomniałem Ci się przedstawić. Nazywam się John Edwards.
-No więc słuchaj Janek- zaczynam.- Może i mamy wziąć ślub, ale to nie znaczy, że musimy spędzać ze sobą dużo czasu. Ślub to tylko papier, więc dam go wam i wszyscy będą szczęśliwi. Teraz jeśli pozwolisz pójdę pierwsza, smacznego.
-Janek? Słuchaj Martyna. Ja też nie palę się do małżeństwa i nie zamierzam Cię jakoś zmuszać do niego. Nie to nie, znajdę sobie inną- zaśmiał się.- Spodobałaś mi się, dlatego chciałem spędzić z Tobą trochę czasu. Jesteś pierwszą dziewczyną, która nie poleciała na moje pieniądze. Ale jeżeli myślisz, że nie znajdę sobie innej na zastępstwo to się mylisz.
-Czy Ty wiesz, że właśnie powiedziałeś swojej narzeczonej, że możesz zastąpić ją pierwszą lepsza?
-A czy Ty wiesz, że uważasz się już za moją narzeczoną.
-Robię to co każe mi mama- mruczę.- Ale między nami nie będzie miłości. Bo ja ślubu jeszcze nie planowałam. Mam 18lat!
-To, że czegoś nie planowałaś, nie znaczy, że to pomyłka. Ale nie powinnaś robić czegoś co budzi twój sprzeciw. Nie musisz wszystkich uszczęśliwiać, ale mogę Ci obiecać, że jestem dobrym wyborem.
-Nie składaj obietnic, skoro nie możesz ich dotrzymać. A teraz będę się zbierać, do zobaczenia.
-Odwiozę Cię- wstał, złapał mnie za rękę i wyprowadził z knajpy.
A jedzenie? Nieważne? Jasne, kto bogatemu zabroni...Jan dosłownie wsadził mnie do czarnego Mercedesa. 
-Kierujesz?- spytałam.
-Jeśli mam ochotę, ale nie lubię odbierać pracy Ronaldowi- zaśmiał się i poklepał kierowcę po ramieniu.
-To co Maryna teraz będziemy chodzić na randki- oznajmił mi.
-Skoro tego chcesz. Nie będę przywiązywać do tego dużej wagi. Jesteś mi obojętny.
-Ty mi też.
-Co za szczerość- mruknęłam.- Kurwa, nie będzie z Tobą łatwo.
Zdziwił się, że przeklinam. Oj kochaniutki to dopiero początek. Obiecuję Ci to. 
-Ludzie przychodzą i odchodzą. Nie Ty to będzie inna.
-Widzę, że lubisz dziewczyny.
-To one lubią mnie.
-I twoje pieniądze- dodaję.
-To prawda. Dlatego ty będziesz idealna.
-Bo?
-Bo masz ich tak dużo jak ja, więc spodobam Ci się ja, nie pieniądze.
-Skąd ta pewność siebie?
-Szukałem Cię całe moje cholerne życie, więc nie dam Ci odejść- odpowiedział.
-Bez komentarza.
-Udzielasz wywiadu? Jeszcze nie jesteś sławna, ale po naszym ślubie to się zmieni. 
-Słucham?
-Będziesz panią prezes największej firmy w Europie.
-Nie mogę Cię już słuchać...
-Wracając...szukałem cię całe życie, bo masz hajsu jak lodu i jesteś w dodatku ładna. Podoba mi się to.
Zamilkłam i odliczałam minuty do powrotu. Gość mnie wnerwia. Dzięki Bogu byliśmy już blisko. Biedny nie wie w jakim kierunku zmierza, skoro chce wziąć ze mną ślub. Ja nasz związek wyobrażam sobie tak: początek, środek i koniec. Szybki rozwód i nara. Tyle mnie widziałeś prezesie. Dojeżdżaliśmy już na miejsce. Skąd on wiedział, że tu mieszkam? Mamo to ty?
-Dzięki za podwózkę. Do zobaczenia- wysiadłam z auta.
-Ronald przywieź mi moje rzeczy- usłyszałam przerażające słowa, który padły z ust Jana.
-Co to ma znaczyć?
-Zostanę z Tobą kilka dni.
-Słucham!?
-Wyganiasz mnie?- pyta.
-Oczywiście, że tak! Co Ty sobie myślisz?! To nie jest hotel dla bezdomnych!
-Twoi przyjaciele tu są.
-Ty nie jesteś moim przyjacielem!
-Racja, jestem o wiele poziomów wyżej. Który pokój będzie mój?



Gabriel

-Gabriel! Wstań.
Nie podnoszę się i udaję, że nie słyszę. Może odpuści i sobie pójdzie.
-Wstawaj! Do cholery wstawaj!
Potrzebuję snu! Dużo, dużo snu. Nie ma mowy nie ruszę się.
-Stoję nago.
Niemożliwe...odwracam się i otwieram oko żeby się upewnić.
-Gdzie byłeś?- pyta Wiktoria.
-Ważniejszym pytaniem jest dlaczego Ty mnie okłamujesz- mruczę niezadowolony.
-Nie denerwuj mnie...Jak niby Cię okłamuję?!
-Mówiłaś, że stoisz nago...
-Faceci...wredne skurwiele. Chcą tylko jednego od życia- seksu. Po co my ze sobą jesteśmy?
-No już przestań i nie nakręcaj się tak- ciągnę ją za rękę i sadzam przed sobą na łóżku.
Przyglądam się uważnie swojej dziewczynie i uśmiecham pod nosem. Wiem, że żaden Facebook czy snapczat nie zastąpi mi jej obecności. Łapię jej dłoń i zaczynam bawić się jej palcami.
-Gdzie byliście? Nie było was prawie dwa dni!
-Jak to dwa dni?
-No wczoraj, przez całą noc i wróciliście dzisiaj. W dodatku wieczorem! Nie widziałam Cię przez dwa dni, a Ty wróciłeś i położyłeś się spać!
Przemilczę naszą podróż nad może. Wszyscy ściśnięci w moim aucie. Do tego Łukasz który puszcza Mozarta. To był intensywny wyjazd. Nie wiedziałem, że tak długo nas nie było. Pamiętam, że jechaliśmy cały dzień. Potem mieliśmy popijawę nad morzem. Potem lodowatą kąpiel. Sen na plaży, jakieś dziewczyny, które przyprowadził Eryk? Właśnie Eryk...To była dopiero niewiadoma. Nikt nie miał pojęcia co się z nim dzieje, ale wszyscy wiedzieli kilka rzeczy.
1.Nie był już z Martyną.
2.Rzadko się odzywa.
3.Nie jest sobą.
4.Popierdoliło mu się coś we łbie.
Wracając do dziewczyn. Były ładne, ale to nie było to. W każdym razie fajnie było wspólnie posiedzieć. Rano trzeba było wrócić, ale zgubiliśmy drogę. Potem Mateusz miał potrzebę i musieliśmy szukać stacji. Potem znowu się zgubiliśmy i znaleźliśmy panie na telefon. Tak chyba trzeba wszystko to przemilczeć.
-Tęskniłem za Tobą- odpowiadam.
Z Wiktorią jesteśmy różni, ale to jest to. Wiem, że jesteśmy dla siebie zawsze pierwszą opcją. Może jesteśmy trochę różni, bo nasze poglądy są inne, ale tego trzeba żeby się kochać.
-To co robiliście?- zapytała i położyła się na łóżku.
-W sumie to nic. A wy?
-Też nic. Gabriel...
-Hmm?- pytam patrząc w sufit.
-Myślisz, że pewnego dnia będziemy zasypiać i budzić się w jednym łóżku?
-Już to robimy- przekręcam się w jej stronę.
-Chodziło mi, że będziemy mieli wspólny dom. No wiesz jeść posiłki w jednej kuchni i tak dalej...
-Wiktoria piszesz romans?- pytam rozśmieszony.- Czy sprawdzasz czy myślę o Tobie na poważnie?
-Zastanawiam się czy dajesz z siebie 100%. Bo jeżeli dajesz 89% to mi to powiedz, żebym się dopasowała...
Popatrzyłem na nią. Każda chwila spędzona razem sprawiała, że stawała się bliższa mojemu sercu, a ona boi się, że ją zostawię...Jak mam jej wytłumaczyć, że nie wyobrażam sobie życia bez niej? Że żałuję, że wysłałem to podanie? Mimo, że to moje marzenie to modlę się by się nie spełniło.
-Wiktoria ja zawsze jestem na 100%. Nawet jak ty będziesz na 70% to ja będę na 100%.
Moja odpowiedz ją usatysfakcjonowała. Wiedziałem to po uśmiechu, który tak bardzo lubiłem. Leżeliśmy w ciszy. Każdy błądził w swoich myślach. Byliśmy osobno, ale i razem. Po chwili spojrzałem obok i zobaczyłem, że Wiki usnęła. Przysunąłem więc się do niej i przykryłem nas kołdrą. Wtedy pomyślałem sobie, że rzeczy ostateczne, zawsze będą ostatecznymi. Decyzja o moim przeniesieniu jeszcze nie zapadła. Więc zmartwienia odkładam na koniec. Nie co przejmować się niewiadomymi. Liczy się przecież tylko tu i teraz.


*   *   *

Budzę się troszkę zgnieciony. Wiktoria jeszcze śpi. Wyciągam rękę i staram się znaleźć telefon, który powinien leżeć na szafce obok. Niestety kończy się to zbiciem lampy, która powoduje niezły huk. Zamykam szybko oczy i udaję, że śpię.
-Co jest? Meteoryt?- budzi się Wiktoria.- Która godzina?
-Szukałem telefonu żeby sprawdzić, ale zbiłem niechcący lampę...
-Niechcący?
-Nie chciałem Cię obudzić...
-Aleś Ty wielkoduszny. Zasuwaj do Martyny po miotłę, a ja idę spać.
Westchnąłem i podniosłem się z łóżka. Ostrożnie żeby nic sobie nie wbić w stopy. Wyszedłem z pokoju i ruszyłem do kuchni. Wezmę też coś do jedzenia. Ruszyłem w kierunku lodówki i zacząłem robić kanapki. 
-Jan! Możesz już sobie jechać?- usłyszałem głos Martyny.
Jaki Jan? Boże przywieźliśmy wczoraj ze sobą jakiegoś Jana? Obracam się i widzę gościa, który bawi się telefonem. Na pierwszy rzut oka wydaje się starszy od nas. Hmm?
-Smacznego!
-Dzięki- odpowiadam.- Gdzie jest miotła?
-Pod zlewem. A po co Ci ona?
-Mieliśmy wypadek, ale to nic wielkiego. Skąd jest Jan?
-Nie wypadało by zapytać kim jestem?- wtrąca się.- John Edwards narzeczony Martyny. Miło mi.
-A mi nie miło- odpowiadam.- Serio? Martyna jak przywieźliśmy jakiegoś bezdomnego wczoraj to mogłaś go od razu wywalić. To nie jest schronisko, panu już podziękujemy.
-Czy ja wyglądam jak bezdomny?- zapytał i wstał.
-Nie interesuje mnie jak wyglądasz. Jak dopijesz kawę to wynocha. Lepiej żeby go Eryk nie widział, bo pomyśli sobie, że masz jakiegoś gaha...
-Tylko, że to nie jest tak- zaczyna Martyna.
-Tak czy siak, niech pan wyniesie się w ciągu godziny- przerywam jej.- Dzięki za miotłę! Spadam.
Ciężko było iść z talerzem pełnym kanapek i miotłą w drugiej. Jakoś dałem radę. Po cichu wślizgnąłem się do pokoju. Położyłem kanapki na szafce i wziąłem się za zamiatanie. Perfekcyjny sprzątacz domu! I kelner w jednym! Łohohoh czy można być doskonalszym?
-Wiktoria, zrobiłem śniadanie- budzę dziewczynę.
-Do twarzy Ci z miotłą- zaśmiała się i podniosła z łóżka.- Jedz, a ja oddam miotłę i sprawdzę czy ten koleś się wyniósł.
-Jaki koleś?
-Taki co się przypałętał. Jeszcze mówił, że jest narzeczonym Martyny! Dobry kurwa z niego agent.
-Ale to prawda.
-Jasne, bez kitu Wiki.
-Poważnie Ci mówię.
-A ja myślę, że chyba za mało spałaś. Może połóż się z powrotem, bo świrujesz.
-Gabriel popatrz na mnie.
-Wiktoria nie mów do mnie tak poważnie. Przecież ten gość to jeden kosmiczny żart.
-Mówię poważne, bo chcę żebyś traktował mnie tak i słuchał tego co mówię.
-A jak nie to mam wypierdalać?- pytam rozśmieszony.
-Skoro tak chcesz...
-Nie chcę. Dobra słucham.
-Ten gość to narzeczony Martyny. I teraz słuchaj, nie przerywaj. Była wczoraj spotkać się z rodzicami, a potem wróciła z nim.
-Co to ma znaczyć? Jak to wróciła?
-Normalnie wszedł za nią. Troszkę się kłócili, ale w końcu przestali. Potem Martyna przyszła i wszystko wytłumaczyła, ale was nie było.
-Dalej.
-Co dalej?- pyta.
-Wtajemnicz mnie w ten babski świat.
-Muszą wziąć ślub. Rodzice jej kazali. Ten Jan, John czy jak mu tam jest przyszłym prezesem mega firmy, dlatego muszą to zrobić. Jemu jest to na rękę, bo ona mu się podoba.
-A mi za to on się nie podoba- mruknąłem.
-Przypominam Ci, że to ja jestem Twoją dziewczyną!
-Wiem, ale martwię się o Eryka. Plus ten gość to zwykły śmieć.
-Nawet go nie znasz!
-A Ty znasz?!
-Wczoraj rozmawialiśmy...
-Zabraniam Ci z nim rozmawiać!
-Czemu? W ogóle co Ty masz do zabraniania i pozwalania?!
-Nie podoba mi się ten typ, jest podejrzany...
-Skąd Ty to wiesz?
-Wiem, męska intuicja. A teraz jedz, a ja zaraz wrócę.
-Ostatni raz Ci mówię- przestań mi rozkazywać!!!
Nie wdawałem się w dalsze dyskusje tylko ruszyłem na poszukiwania Eryka. W jego pokoju go nie było. Dziwne. Po chwili spotkałem Łukasza, który podobno spotkał go przed domem. Po kilku minutach znalazłem go siedzącego na schodach za domem. Popijał sobie piwo.
-Stary! Czemu się tak chowasz?- mówię siadając obok.
-A co? Nie mogę?- mruczy w odpowiedzi.
-Wiesz już?- zaczynam.
-Wiem i nie mam zamiaru o tym z Tobą rozmawiać.
-No to przynajmniej daj łyka piwa.



Patrycja

Otwieram oczy. Sabiny już nie ma. Wstaję i wsuwam nogi w kapcie. Kierunek kuchnia. Powinnam być pełna życia, ale to chyba nie możliwe. Najchętniej wróciłabym do łóżka.
-Dzień dobry!
-Mm hej- odpowiadam Janowi.
Nie podoba mi się ten koleś i fakt, że co chwile dzwoni mu telefon. Jeszcze ma taki wkurwiający dzwonek, że mam ochotę podejść i zarąbać mu w łeb. Najdziwniejsze jeszcze, że on rozłącza wszystkie przychodzące połączenia. Co z niego za szef? Biorę kilka jogurtów i ulatniam się do pokoju. Nie zdążyłam usiąść, a moim oczom ukazuje się Dawid. Uśmiecham się widząc go.
-Co tam?
-Za ile minut możesz być gotowa?- pyta.
-Za 20?- potrząsam w ręce jogurtem.- A co?
-Jesteśmy umówieni. Aha i zabierz rzeczy na basen.
-Nie chcę.
-To był rozkaz.
-Nie chcę- wzruszam ramionami.
-Okaż chociaż troszeczkę entuzjazmu- prosi.
-Nie okażę, bo nie podoba mi się ten pomysł.
-No dawaj. Nauczę Cię pływać.
-Nadal nie chcę.
-I tak pójdziesz ze mną na ten basen, albo dobrowolnie albo siłą.
Kiwam głową, ponieważ ludzie lubią kiedy się udaje. Chłopak wychodzi, a ja staram się delektować moim jogurtem. Nie wychodzi mi to.


*   *   *

-Wejdź do wody- nakłania mnie Dawid.
-Nie chcę.
-Ty ciągle nie chcesz. Właź do tej wody albo Cię wrzucę!
-Nie.
-Patrycja. Rozumiem Cię. Teraz chcę Ci pomóc. Zobaczysz, będzie lepiej.
-Boję się?
-Czego? A racja, głupie pytanie. Nie bój się. Nic Ci się nie stanie.
-Nie obiecuj.
-Dlaczego?
-Nie lubię obietnic, bo każde potem idą się jebać.
-Ja moją obiecam, ponieważ mam wobec Ciebie duże plany.
-Duże plany? Czyżby kochać Cię wiecznie? A może na zawsze? Dawid czyżby nieśmiertelna miłość, która zwycięży wszystko?
-Patrycja to moje plany, nie twoje. Teraz właź do tej wody!
-Plany są wobec mnie, więc też się tutaj liczę!
-Do wody. No chodź, bo ratownicy zaraz posikają się ze śmiechu. Nie lubię być rozrywką dla innych ludzi. Wszystko wyjaśnimy sobie innym razem.
Uśmiecham się pod nosem chociaż sytuacja nie jest zabawna. Chociaż może trochę, bo w tych czepkach na głowie wyglądamy komicznie. On mnie rozumie? To chyba muszę mieć farta, że go znalazłam. Po kilku próbach w końcu mi się udało i stałam po pas w wodzie. Dzięki temu
zobaczyłam uśmiech, który sprawił że czułam się jakbym wygrała na loterii.
-A teraz połóż się- powiedział.
-Jak mam się położyć? Przecież pójdę pod wodę!
-Nie pójdziesz. Ciało człowieka ma to w sobie, że nie tonie na wodzie, jeśli się położysz.
-Nie zrobię tego.
-Ufasz mi?- pyta.
-Wydaje mi się, że za krótko się znamy żeby zadawać takie pytania...
-Serio? Kobieto, a ostatnio tak mi dziękowałaś za ratunek.
-O racja! Rzeczywiście. No więc ufam Ci.
Postanowiłam zrobić to o co prosił. Po chwili poczułam rękę pod plecami. Troszkę mnie rozpraszała, ale wiedziałam, że to po to by mi pomóc. Leżałam tak i patrzyłam w górę. Panowała cisza. 
-Teraz masz, to jest deska.
-Przecież nie jestem ślepa...
-Więc złap ją i połóż się na brzuchu. O tak teraz jest dobrze. Teraz zacznij kopać. Będę szedł koło Ciebie, więc nie bój się.
-Gdzie mam płynąć?
-Przed siebie.
-Ale to jest daleko!
-Ten basen ma 15m szerokości, nie przesadzaj.
-A jak coś się stanie?
-Powtarzam, jestem zaraz obok ciebie.
Skupiłam się na zadaniu. Dobrze, że mam przy sobie takiego dobrego człowieka. Chociaż mam przeczucie, że Dawid nie robi tego bezinteresownie. Wbrew pozorom pływanie to męcząca rzecz. Niby tylko leżysz i kopiesz, a porusza się tak wiele mięśni.
-Ile jeszcze tych basenów? To męczące- mówię kiedy dopływamy do brzegu.
-Przepłynęłaś dopiero jeden i to w dodatku nie cały...
-Więc na dzisiaj wystarczy!
-Nie, zdecydowanie nie.



*   *   *

-Ale jestem głodna! Wow!
-Woda wyciąga- potwierdza Dawid.- Wsiadaj, pojedziemy coś zjeść.
-Wiesz co to suszarka?- pytam nagle.
-Wiem.
-Nie wydaje mi się...
-Ponieważ?
-Ponieważ masz mokre włosy! Czemu ich nie wysuszyłeś?!
-A powinienem?
-Możesz dostać zapalenia opon mózgowych! 
Zdenerwowana wsiadam do samochodu. Nie rozpoczynam rozmowy. Wkurzył mnie. Martwi się o mnie a o siebie nie potrafi zadbać. Akurat ostatnio jest człowiekiem, który dzieli ze mną moją tajemnicę i jest mi potrzebny do życia. Jechaliśmy, ale w miarę mijania czasu coraz mniej było widać budynków, a więcej przyrody. Gdzie moje jedzenie? Halo? Halo?
-Zaraz będziemy.
-Gdzie moje jedzenie?- pytam.
-Zaraz będzie.
Dojechaliśmy nad brzeg morza. Najpierw basen. Teraz morze. Więcej tej wody, więcej. Co potem rzeka? Jezioro? Wanna? 
-Patrycja wiesz na czym polega Twój problem?
-Dawid, bawisz się w psychologa? Jak tak, to daruj to sobie...
-Doszukujesz się w moich gestach i czynach drugiego dna. Przywiozłem nas tutaj, bo chciałem zobaczyć morze.
-Nigdy nie widziałeś morza?
-Widziałem, byłem nawet tutaj wczoraj z chłopakami.
-Skoro byłeś to po co tu wróciłeś?! Ha! To jest nielogiczne! 
-Przestań dopisywać historie. Przyjechałem tu, bo mi się tu bardzo podoba. Chciałeś Ci też pokazać to miejsce. Nie będziemy wchodzić do wody.
-Tylko?
Wyszedł z auta. Zrobiłam to samo i ruszyłam za nim. Chłopak otworzył bagażnik, a potem torbę która się w nim znajdowała. Moim oczom ukazała się masa różnorodnego jedzenia. Supermarket w torbie. Odjazd! Chwyciłam bułkę i banana i zaczęłam jeść. Dawid wziął torbę, zamknął bagażnik i ruszyliśmy na plażę. Szliśmy żółtym piaskiem, który pod wieczór był już chłodny. Znaleźliśmy dobre miejsce i usiedliśmy zajadając się smakołykami z super przenośnego sklepu, który znajdował się w torbie. Przyjemny wiatr wiał od morza i poruszał roślinami plus moimi włosami. Musiałam wyglądać jak strach na wróble, ale miałam to gdzieś. Było tak przyjemnie! Siedzieliśmy ta godzinę tonąc w swoich myślach. Potem musieliśmy się zbierać. 
-Mogę prosić o kluczyki?- pytam miłym głosem.
-Czemu?
-Chcę nas odwieźć do domu.
-Ja to zrobię- odparł.
-Nie, ja to chcę zrobić! A ty usiądź wygodnie i się niczym nie przejmuj.
Kiedy wsiedliśmy do auta słońce zginęło za horyzontem. Zgadza się siedzieliśmy nad morzem aż do zachodu. Czyżby romantyk z tego Dawida? Teraz kolej na wieczór, który pojawił się szybko. Prowadziłam samochód. Chłopak nic się nie odzywał. Patrzył gdzieś daleko za szybą. Może interesowały go piękne gwiazdy? Albo pięknie świecący księżyc? Ważne, że jest cicho i spokojnie. Powinien teraz odpocząć, po tym męczącym dniu spędzonym ze mną. Kiedy wjechaliśmy do miasta zobaczyłam, że mój towarzysz zasnął. Uśmiechnęłam się pod nosem. Zasłużył na to. Sprytnie dojechałam do domu. Zastałam tylko latarnie, które oświetlały krajobraz. Wyłączyłam silnik i
wysiadłam z auta. Chłodne powietrze od razu orzeźwiło mnie. Obeszłam samochód, otworzyłam drzwi od pasażera.
-Dziękuję Ci za dzisiaj- szepnęłam.- I przepraszam za wszystko co musisz ze mną przechodzić. Jesteś dla mnie ważny i lubię Cię. Nie powiem, że kocham, bo to za duże zobowiązanie. Trzeba pamiętać, że to słowa, które mają moc. Ogromną. To zobowiązanie by dbać i poświęcać się dla kogoś. Dlatego dziękuję Ci za wszystko. 
-A gdybym powiedział, że Cie kocham?
Kiedy usłyszałam te słowa z wrażenia aż przewróciłam się na tyłek. Szybko poczułam ręce które mnie podnoszą. Patrzyłam ślepo w twarz Dawida. TO ON NIE SPAŁ?!



_______________________________________________________

Rozdziały niektóre krótkie, niektóre długie, ale wydaje mi się, że ważne że są :)
Dziękuję za miłe słowa komentujących. Wiele dla mnie znaczą.
Ale to opowiadanie kończę dla siebie. Bo leży i ciąży mi w umyśle, że jest niedokończone.
Chciałabym zacząć też coś nowego, bo mam pomysł, ale najpierw muszę skończyć to.
Zostało jeszcze kilkanaście rozdziałów, więc bądźcie ze mną! 
Czytajcie, komentujcie jak chcecie. Możecie również krytykować.
Liczy się tylko, że ktoś czyta.
N




John Edwars- przyszły narzeczony Martyny.