czwartek, 11 maja 2017

Rozdział 46.

Wiktoria

-Wiktoria!
Uśmiecham się. Zrobiło mi się ciepło na sercu, kiedy usłyszałam głos Gabriela wypowiadający moje imię. Patrzę. Stoi oparty o swoje audi.
-Idę, idę!!!
-Wsiadaj.
-Jedziemy gdzieś?- pytam.- Trochę późno...
-Co trochę późno?-pyta.
-Ech...Mogłam spać...
-Twój cudowny chłopak chce się z Tobą spotkać, a Ty narzekasz- wzdycha i kręci głową.
-Cudowny?- podnoszę jedną brew.
-Żadna nie ma takiego cudownego chłopaka jak Ty!
-Co rozumiesz przez cudowny?- pytam wsiadając do auta.
-Jestem ideałem. Mam auto, ciuchy i jestem przystojny. Można chcieć czegoś więcej?
-To żart?- pytam.
W odpowiedzi dostaję dźwięk odpalania auta i już jedziemy w ciszy.
-Co byś chciała dzisiaj robić?- pyta po kilku minutach.- Spełnię Twoje dzisiejsze życzenia.
-Rany! A z jakiej to okazji!
Wzrusza ramionami i wpatruje się w drogę.
-Spełnisz wszystkie?- kiwa głową.-Hmmm....No to chciałabym...Poprowadzić twoje auto!
-Nie.
-Bo co!? Powiedziałeś, że wszystkie.
-Cofam. Tego nie spełnię.
-Chcę poprowadzić Twoje auto. Już. Zatrzymaj się!
Bierze głęboki oddech i zatrzymuje się na poboczu. Odpina pas i wysiada z auta. Powtarzam te same czynności i w podskokach przechodzę na miejsce kierowcy. Widzę jak zabija mnie wzrokiem i wsiada na tylne siedzenie.
-Co robisz?
-A co ślepa jesteś? Wsiadam do auta.
-To nie jest taksówka. Przesiądź się do przodu.
-Nie chcę- mówi stanowczo.- Tylne siedzenie za kierowcą to najbezpieczniejsze miejsce w aucie.
-To może jeszcze powinieneś jechać w foteliku?- śmieję się i siadam za kierownicą.- Jesteś pewien, że nie przesiadasz się do przodu?
-Zostaję tutaj- mruczy i zapina pas.
Patrzę na niego w lusterku i widzę jak posyła mi błyskawice i to oczami!
-Ruszamy!- mówię i pogłaśniam muzykę.



*   *   *

-Proszę- podaję Gabrielowi wodę.
Przyglądam mu się. Nie wygląda za dobrze. Przed chwilą zwymiotował. Chwyta butelkę którą mu podaję i pije.
-Czemu nie mówiłeś, że masz chorobę lokomocyjną?!
-Bo jej nie mam.
-To dlaczego przed chwilą zwymiotowałeś?
-Bo tak jeździsz!
-Przecież dobrze jechałam! O co Ci chodzi?
-Nie włączyłaś świateł. Zapominałaś o kierunkowskazach!
-Każdemu może się zdarzyć...
-Myślałem, że umrę!!!
-Przeżywasz to tak jakbym pojechała pod prąd na rondzie...
-Kurwa. Tego to bym już nie przeżył.
-Już Ci lepiej? Możemy jechać dalej?- pytam bawiąc się kluczykami od auta.
-Możemy, ale Ty nie prowadzisz.
-Bo co?
-Bo nie myślisz jak kierujesz autem.
-Boisz się o swoje auto i tyle!
-Boję się o swoje życie!- warczy.- Oddawaj kluczyki.
-W takim razie wracajmy do domu- mruczę.
-Czemu?-pyta.
-Bo jest 23 i jestem śpiąca?
-Muszę Ci jeszcze o czymś powiedzieć...
-To powiesz mi pod domem.
Kiwa głową i wpatruje się w drogę. To chyba coś poważnego skoro robi z tego takie halo. Mija chwila i zatrzymuje auto. Nie jest to dokładnie pod domem, bo do niego jeszcze kilka ulic, ale niech będzie.
-To co tam masz do powiedzenia?-pytam.- Tylko nie mówi, mi że mnie kochasz...
Nie odpowiada mi i podaje jakąś kopertę. Przekręcam ją. Nadawca z Gdańska. To szmat drogi do nas.
-Jest otwarta? Po co mi ją dajesz?- pytam.
-Gram w otwarte karty, bez pierdolenia.
Wyciągam list ze środka i czytam.
-Dostałeś się do szkoły sportowej! Ale super! Gratulacje- mówię z uśmiechem.
-Cieszysz się?- pyta zdziwiony.
-A co mam płakać, że mój chłopak dostał się do szkoły sportowej?
-Dostał się do szkoły sportowej na drugim końcu kraju- poprawia mnie.
I wtedy dociera do mnie, o Gabriel chce mi powiedzieć.
-Więc...więc wyjeżdżasz? I nie będzie Cię tutaj?
Kiwa głową, ale nie patrzy na mnie.
-Świetnie...
-Jesteś zła?-pyta.
-Nie, jestem wręcz uradowana. Zaraz chyba zacznę tańczyć ze szczęścia!
-Przepraszam.
-Czemu dopiero teraz o tym wspominasz?!
-Niedawno przyszedł list potwierdzający...
-Czemu w ogóle nie mówiłeś,że złożyłeś tam podanie?! Tak ciężko ci ze mną rozmawiać?
-Wtedy nie byliśmy razem.
-Zły argument- biorę głęboki oddech.- Po prostu chciałeś mnie przelecieć. Zrobiłeś to, a teraz sobie jedziesz w pizdu no i heja.
-Nosz kurwa i co jeszcze?- krzyczy i wali pięścią w kierownicę.
Jestem taka wściekła, że aż się trzęsę. Wysiadam z auta i idę w kierunku domu. Ta rozmowa dobiegła końca. Mam ochotę wrzeszczeć. Kopię kamienia. Co za głupek. Zatrzymuję się na chwilę i ktoś na mnie wchodzi.
-Co jest?!- odwracam się i widzę Gabriela.
-Przepraszam.
-Na dzisiaj wystarczy tych przeprosin. Spadaj do auta- mruczę.
-Wybacz, ale najpierw odstawię Cię do domu- mówi.
-Wybacz?
-Miałem nie przepraszać już...
-Nie potrzebuję Cię- warczę i ruszam w dalszą drogę.
Za jakieś 5min będę już w domu. A on niech mi się nie pokazuje na oczy.



Eryk

Nie ma już Martyny. Trzeba zacząć wszystko od nowa i ustawić wszystko do pionu. Na razie wszystko mam wywrócone do góry nogami. Lipa.
-Gdzie Martyna?
-Skończyło się- uśmiecham się i biorę łyka piwa.
Przyglądam się dziewczynie, która dosiadła się do mnie. Jest na prawdę bardzo odważnie ubrana i kusi. Ma w sobie to coś.
-Ciężko się tutaj rozmawia- mówi mi do ucha.- Chcesz się przenieść w jakieś spokojniejsze miejsce?- pyta z uśmieszkiem.
-To propozycja?
-Nie opieraj się- mruczy mi do ucha i głaska po nodze.
Uśmiecham się. Być może to co teraz czeka mnie jest lepsze od tego co miałem. Łapię ją za rękę i przeciskamy się przez tłumy tańczących ludzi. I nagle dostrzegam Gabriela siedzącego przy barze. Nie jest z nim najlepiej. Puszczam dziewczynę i idę w kierunku przyjaciela.
-Co robisz?- siadam koło niego.
-Chciałem się napierdolić i to zrobiłem- uśmiecha się i potrząsa szklanką z jakimś płynem w środku.
-Tak, czuję i widzę- odpowiadam
-To chyba na prawdę już koniec Eryk...
-Co masz na myśli?-pytam.
-Zostaniesz ze mną dzisiejszej nocy?
-Ogarnij się- dopowiadam.
-Niech żyje bal- mówi i macha szklanką żeby barman mu dolał.
-Nie, jemu już wystarczy- mówię.- Zabieram go do domu.
-Proszę poczekać, bo on już po kogoś zadzwonił- odpowiada mi barman.
-Do kogo dzwoniłeś w tym stanie?- pytam.
-Już dawno mam stan do śpiewania karaokeeee
Zaśmiałem się pod nosem. Dawno nie widziałem go w takim stanie.
-Do kogo dzwoniłeś?- drę mordę tak żeby przekrzyczeć muzykę.
-Do dziewczyny która zapewni mi gorącą atmosferę.
-Do Wiktorii?- pytam.
-Mmmm ona jest taka gorąca jak plaża w St Tropez- odpowiada.- To moja ukochana wiesz? A gdzie twoja ukochana?
Właśnie zostawiłem koleżankę, która zapewniłaby mi wiele atrakcji żeby zająć się tobą...Wzdycham w duszy.
-Eryk, ta laska tam- pokazuje palcem na koleżankę o której właśnie myślałem.- Tańczy jak jebnięta i patrzy się na Ciebie. Chyba ma na Ciebie ochotę- śmieje się tak że prawie spada z krzesła.
-Ja pierdole...-mówię sam do siebie.
-Pierdoli to ona Cie oczami. Ale nieźle się odjebała jest na co patrzeć...- macha do niej ręką.
-Ogarnij się stary- klepię go po plecach.
Jak tak dalej pójdzie i dalej jej będzie machać, to ona zaraz tu przyjdzie. A wtedy przypał bo nie wiem jak ja to Wiktorii wytłumaczę. Gabriel w tym stanie nie wiem do czego jest zdolny.
-Towarzystwo jest rozbujane. Idź zatańczyć z koleżanką.
-Nie.
-Czemu patrz jak Cię prosi... Ale Eryk jak Maryna się dowie że ta koleżanka tak się do ciebie pręży to nie wiem czy nawet Bóg cię uratuje...
-Nie obchodzi mnie ona- odpowiadam.
-A racja, ma już narzeczonego. Lekko się spóźniłeś- zaśmiał się.
Ściskam rękę w pięść żeby mu nie wyjebać. Jest pijany. Ma szczęście bo na trzeźwo trzeba by było się bić.
-Przeszłość jest przeszłością.
-A więc konkluzja jest taka, że miłość się skończyła.
Otwieram szeroko oczy. Nie wiem czy dobrze usłyszałem.
-Konkluzja? Skąd ty znasz takie filozoficzne teksty?
-Nie będę z Tobą konwersować na ten temat- odpowiada.
-Ponieważ?
-To koliduje z moimi imperatywami.
Osz kurwa mać. Właśnie poczułem się jakbym siedział w brodziku intelektualnym.
-A wiec to nie obliguje cię do dalszej konwersacji?
-Słusznie Eryku, percepcja mojej mentalności nie obliguje mnie do dalszej konwersacji z tobą. Oczywiście biorąc pod uwagę wizualny aspekt tej kwestii...
I nie dokończył. Ponieważ zostało mu to przerwane.
-Panowie weekend się zaczyna, a wy tutaj sami siedzicie?- pyta moja kusicielka.
No i podeszła tutaj. Ja pierdole. Niech stąd idzie.
-Weekend zaczął się wczoraj, teraz jest już sobota- odpowiadam.
-Teraz jest tylko moc, energia, amfetamina- krzyczy Gabriel.- Widzę, że masz ochotę na mojego Eryczkaaaaa
-Na Ciebie też.
-Ale ja na Ciebie nie.- odpowiada jej prosto z mostu.
-Wybacz, ale czekamy na kogoś- mówię do niej z nadzieją że sobie odpuści i odejdzie.
-Na moją miłość!!! O i właśnie tu idzie. Zaraz dosięgnę gwiazd uuuu!
Patrzę na tłum ludzi. Gdzie on ją widzi? Jasna cholera. A jednak ją dostrzegł. Skurczybyk. Przyglądam się Wiktorii która idzie i wali błyskawicami z oczu. Jesteśmy skończeni. Znaczy większy problem to chyba będzie miała nasza koleżanka.
-Co tu się wyprawia?- pyta.
-Jesteś! Ukochana moja!- mówi Gabriel i schodzi z krzesła potykając się o własne nogi.
Łapię go w ostatniej chwili, zanim wyrąbał by się na Wiktorię. Kiwam jej głową na powitanie.
-Możesz wrócić do rozrywki Eryk- odpowiada patrząc na naszą towarzyszkę.
-Rozrywka?- śmieje się ta druga której imienia nadal nie poznałem.- Twój chłopak chętnie by z niej skorzystał. Uważaj bo go przypadkiem przelecę.
-Mam się z tego powodu rozpłakać czy co? Bo nie wiem?
-Nie skorzystałbym- mówi Gabriel i wystawia jej język.- Moje oczy ciągle są zielone, moja miłość ciągle jest tylko dla Wiktorii!- wyrywa rękę i dosłownie rzuca się na dziewczynę.
Obejmuje ją łapami i przytula chociaż ledwo stoi na nogach. Cyrk na kółkach.
-Zabieraj łapy- mówi Wiktoria przez zęby.
-Dalej jesteś zła?
Telenowela! Stoję i przyglądam się temu kabaretowi.
-Nie będziemy tutaj o tym rozmawiać. Wracajmy.
Pomagam Wiktorii z Gabrielem. Lecz po chwili ktoś kładzie mi rękę na ramieniu. Odwracam się i widzę hmmm nazwijmy ją panią x ponieważ dalej nie wiemy jak ma na imię.
-Zabawmy się- mówi.
-Możesz zostać. Dam sobie z nim radę- mówi do mnie Wiktoria.
-Chyba żartujesz. Nie zostawię Cię z nim samej- odpowiadam i strząsam rękę pani x.
-Ale Eryk!- woła za mną.
-Jeśli nie masz co powiedzieć to nie otwieraj tej gęby- woła do niej Wiktoria.
Uśmiecham się pod nosem i zabieram Gabriela. Biorę go na barana i ruszamy do wyjścia.
-No chyba sobie żartujesz. Puszczaj mnie. Ja wolę kobiety- rzuca się Gabriel.
-Miło by było gdybyś się uspokoił-odpowiadam.
-Tak i co jeszcze? Może mam cię za rękę trzymać?!
-Nie musisz, ale buziaka na dobranoc mogę Ci dać- żartuję.- Po prostu się trzymaj.
-Przestań kłapać tym ryjem- mruczy Wiktoria do Gabriela.
-Przestań to ty się złościć.
-Gdzie auto?-pyta.
-Zostawiłem w domu- mruczy Gabriel i kładzie mi głowę na ramieniu.
Świetnie. Zostało nam dobre 20min drogi. Wiktoria prowadzi. Chyba po prostu nie chce mieć styczności z Gabrielem.
-Jak ty do niej zadzwoniłeś? Umiałeś chociaż odblokować telefon w tym stanie?
-Jest moim numerem jeden na szybkim wybieraniu- odpowiada.- Niby jest na mnie zła, ale odebrała!
-Odebrała, chociaż nie chciała tego robić...- mruczy Wiktoria i kopie kamyk.
Urocze, kurwa w chuj. Idziemy w ciszy. Dłuższej ciszy. Nikt nic się nie odzywa. Gabriel to w ogóle chyba usnął.
-Jeszcze kawałek- mówi Wiktoria.- Dasz radę?
-Spokojnie- odpowiadam.
Bagaż który niosę na plecach trochę mi ciąży, ale trudno.
-Czemu jest w takim stanie?- pytam.
-Nie wiem- wzrusza ramionami.
-O facecie nic nie wiesz do momentu aż jest pijany.
Wzrusza ramionami i patrzy przed siebie.
-Gwarantuje Ci, że on nawet będąc pijanym mówił tylko o Tobie.
-Wow, co za ulga- mruczy.- Myślałam, że przegapił tę naszą miłość...Zresztą to i tak już koniec.
-Czemu?-pytam.
-Bo wyjeżdża.
-Dostał się?! Wow, to świetnie!- odpowiadam.
Milknę jednak kiedy widzę minę dziewczyny. Upsik?
-Więc wszyscy wiedzieli?- pyta.
-Wiedzieliśmy tylko, że składa podanie. Więc wyjeżdża?
Kiwa głową. No nieźle. Teraz zacznie się nowy rozdział dla wszystkich.
-Czasami musisz pogodzić się z decyzją drugiej osoby- mówię.
-Wiem. Przecież nie zabronię mu tam jechać. To dla niego ważne.
-Dla niego ważne, a dla ciebie cholernie trudne.
-Cholernie trudne, ale to dla niego będzie nowy początek...Nie będę go więc ograniczać.
-Czemu mówisz to w taki sposób jakby to był wasz koniec?- pytam.
-Bo jest. Nie wyobrażam sobie związku na odległość.
-Niby czemu?
-Z Gabrielem?- śmieje się pod nosem. - O już jesteśmy.
-Poszukaj w jego kieszeni kluczy- mówię.
-Nie- odpowiada.
Podchodzi do drzwi i dzwoni. Dzwoni dzwonkiem. W środku nocy. Super Wiktoria.



Wiktoria

Nie ma opcji żebym grzebała mu w kieszeni w poszukiwaniu kluczy. Uśmiecham się do Eryka i dzwonię dzwonkiem. Będę dzwonić aż ktoś otworzy.
-A jak nikogo nie ma w domu?- mówi Eryk.
-A gdzie mieli by być w środku nocy?- pytam.
-W jakiejś delegacji?- odpowiada.
-Daj spokój, to jest Polska, a nie USA gdzie żyją bogacze. Na pewno śpią!
-No właśnie! A ty wydzwaniasz dzwonkiem w środku nocy!
I tak mam to gdzieś. Po chwili słyszę kroki. Drzwi otwiera zaspana kobieta. Wpatruje się w nas z dziwną miną. Przeciera oczy jakby nie wierzyła w to co widzi.
-Dobry wieczór- mówię.- Przyprowadziliśmy Gabriela.
-O Boże!- piszczy i zakrywa usta dłonią.- Co mu się stało.
-Zaprzyjaźnił się z alkoholem- odpowiadam.
-Wniosę go na górę- mówi Eryk.
-Tak proszę, na piętrze jest jego pokój- mówi i otwiera drzwi.
Wchodzę za Erykiem i kierujemy się na górę. Wchodzimy do pokoju, a Eryk rzuca Gabriela na łóżko. Przeciąga się. Cóż niósł Gabriela spory kawałek, pewnie jest zmęczony.
-Moje plecy- mruczy pod nosem.
-Dzięki za pomoc. Nie wiem czy dałabym sobie z nim sama radę- mówię.
-W porządku. Chodź, odprowadzę Cię.
-Nie trzeba. Mieszkam na przeciwko- odpowiadam.
-Serio?- pyta zdziwiony.
-Serio. Idź do domu, ja muszę jeszcze coś zrobić. Dzięki za pomoc!
Zrobił dziwną minę i wyszedł. Wzięłam głęboki oddech i podeszłam do łóżka. Poprawiłam tego debila który leżał w poprzek. Ściągnęłam mu buty i przykrzyłam. Kucnęłam obok łóżka i przyglądnęłam się uważnie swojemu chłopakowi. Czy to nasz koniec? Czy sposób na rozpoczęcie od nowa? Poprawiłam mu włosy które zasłaniały mu oczy. Nie zabronię ci tam jechać. Musisz to zrobić to twoje marzenie. Wstałam i podeszłam do biurka. Znalazłam czarny mazak i podeszłam z uśmiechem do Gabriela. Dorysowałam mu dwa wąsy. Kara musi być. Uśmiechnęłam się i ruszyłam do wyjścia. Pora się zbierać.
-Proszę Cię, nie idź.
Obróciłam się. Gabriel patrzył się na mnie. Z tymi wąsami wyglądał komicznie.
-Zostań ze mną.
-Jesteś pijany- odpowiedziałam.- Idź spać!
-Czy to normalne, że cały czas o Tobie myślę?
-Śpij.
-Nie chcę spać sam! Poczekaj aż zasnę.
Kiwnęłam głową i usiadłam na ziemi przy łóżku.
-Nigdy z Ciebie nie zrezygnuję!
Boże kiedy jest pijany robi się żałosny. Co to za tanie teksty. Nie gramy w żadnej telenoweli. Boże, Niech już idzie spać...
-Nie po to Cię poznałem żeby zapomnieć o Tobie.
-Gabriel. Miałeś iść spać!
-Kiedy nie mogę usnąć...Bo tęsknię za Tobą.
-Przecież siedzę tutaj- odwracam się w jego stronę.- Śpij!
-Zrobię dla Ciebie wszystko! Na prawdę wszystko!!!
-W takim razie chcę żebyś poszedł w końcu spać!
-Myślałem, że powiesz żebym nie jechał...
-Czemu mam Ci zabraniać?
-Bo chcę żebyś mnie chciała.
-Ale pierdolisz głupoty człowieku.
-Chcę żebyś powiedziała mi, że chcesz żebym został!
-A ja chcę iść do domu, więc uśnij w końcu!


*  *  *

Ileż można. Boże. Jak z dzieckiem. Patrzę na Gabriela. W końcu usnął. Bardzo go kocham i nie wiem jak dam radę bez niego. Kurwa mać. No nic...Zobaczymy jak to będzie. Zamykam drzwi do pokoju i po cichutku schodzę po schodach. W sumie to nie powinnam się martwić o to czy kogoś obudzę, bo i tak już wszystkich obudziłam dzwonkiem. Zaśmiałam się pod nosem i wyszłam z domu Gabriela. Wyciągam telefon. Boże już 3. 
-Halo koleżanko!
Staję w miejscu. Serce zaczyna mi coraz szybciej bić.
-Tak do Ciebie mówię!
Telefon wypada mi z rąk. Jak głupia idiotka odwracam się w stronę dochodzącego głosu. I co widzę? Gościa w płaszczu. Stoję na pustej ulicy z gościem w płaszczu. Do domu mam z jakieś 5metrów, ale stoję wryta w ziemię. 
-Chcesz coś zobaczyć?
-Nie, dzię-dzię-dziękuję- wyjąknęłam.
-Ale ja chcę Ci coś pokazać.
Czemu nie zgodziłam się żeby Eryk mnie odprowadził? Serce bije mi tak szybko, że po mału zaczyna brakować mi tchu...Patrzę na mężczyznę a on na mnie. Face to face. Gościu zaczyna się śmiać jak szaleniec. Boże no nie wierzę...Co tu się dzieje? Typek rozpina płaszcz i....ktoś zasłania mi widok trzymając mnie mocno w ramionach. Dzięki Bogu. Stoję przyklejona do czyjejś klaty i łapię głębokie oddechy.
-Odsłoń jej! Ona chciała to zobaczyć!
-Proszę się ubrać, albo wypierdalać- mówi znajomy mi głos.
Podnoszę głowę i widzę Eryka. Dzięki Ci Boże za niego! Dzięki! Dzięki! Dzięki!
-Puść ją, na pewno jej się to spodoba!
-Ma pan dwie opcje. Ubiera się pan i spierdala albo inaczej to załatwimy. 
-Ale jej się to spodoba!!!
Słyszę jak Eryk wzdycha i odsuwa się ode mnie o krok. Łapię go za rękaw bluzy. Uśmiecha się i ściąga moją rękę ze swojego rękawa. 
-Zamknij oczy i policz do stu- mówi.
-Ale...
-Szybko! 
Kiwam głową i robię co mi każe.
-Stój tutaj i nie ruszaj się. Zaraz wracam.
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
Słyszę dźwięki które świadczą o bójce.
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
-Kazałem ci wypierdalać i żebym Cię więcej przed nią nie zobaczył!
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
-Możesz już otworzyć oczy.
-Myślę, że uratowałeś mi właśnie życie.
-To tylko ekshibicjonista...Najwyżej naoglądałabyś się- nie dokończył i zaczął się śmiać.- Zejdźmy z ulicy.
Łapie mnie za nadgarstek i ciągnie na chodnik. 
-Dziękuję Ci- mówię.
-To może odprowadzę Cię do tego domu?
Kiwam głową. Przechodzimy dosłownie 8kroków i stoimy pod moją bramką.
-To faktycznie było na przeciwko.
-Co tutaj robisz?- pytam.- Przecież kazałam Ci iść do domu.
-Chciałem się upewnić, że faktycznie mieszkasz na przeciwko. 
-I czekałeś godzinę? A jakbym została u Gabriela na noc?
Wzrusza ramionami i podaje mi telefon. Kiedy go zabrał? Przecież wypadł mi gdzieś kiedy spotkałam się z tamtym panem. Zabieram telefon z jego ręki. Kiedy to robię od razu rzucają mi się w oczy rany na jego dłoni. Chyba powstały wtedy kiedy pozbywał się pana golasa.
-Patrz co sobie zrobiłeś- mówię.
-I co z tego?- wzrusza ramionami.
Kolejny raz. Rusza tymi ramionami jak szalony. Za niedługo na nich odleci!
-To świeże rany, chodź- ciągnę do za rękę.
-To tylko zadrapania....
Otwieram bramkę i sadzam na huśtawce. 
-Zaraz wracam!
Zostawiam go i wpadam jak szalona do domu. Biegnę do szuflady w której trzymamy wszystkie lekarstwa. przewalam wszystko i w końcu znajduję. Łapię wodę utlenioną, kilka gazików i plastry. Biegnę jak szalona potykając się o własne nogi i w końcu znowu jestem z Erykiem. Siadam obok i zabieram jego dłoń.
-Co teraz zrobisz?- pyta nie patrząc na mnie.
-Odkażę i nakleję Ci plastry.
-Pytam o Gabriela...
-Jeszcze nie wiem. Zobaczymy jak to będzie. Gdybym wiedziała, że tak będzie to nigdy nie zdecydowałabym się na związek z nim.
-Żałujesz?- pyta.
Nie odpowiadam tylko zajmuję się jego ranami. Oczyszczam wodą.
-Silny związek zaczyna się od dwóch ludzi, którzy są w stanie poświęcić dla siebie wszystko- mówi patrząc gdzieś, gdzieś dalekooooo.
Spoglądam na jego twarz i próbuję zgadnąć o czym mówi. O jejeku. Ma zadrapanie na twarzy. Podnoszę gazik i przykładam do jego policzka.
-A Ty żałujesz?- pytam.
Chwyta mnie za dłoń i przygląda się mojej twarzy. Po chwili puszcza moją dłoń. Zdał sobie chyba sprawę, że nic nas nie łączy i nie ma prawa mnie za nią trzymać.
-To co odeszło już nie wróci.
-Uważasz Martynę za stracony czas?- pytam.
-To już przeszłość- znowu wzrusza ramionami.
Zabieram rękę z jego policzka i sięgam po plasterek. Naklejam mu po kolei na policzek i na dłoń.
-Gotowe!- uśmiecham się.
-Dziękuję- mówi i patrzy w niebo.
Robię to samo co on. I jestem w szoku. Niebo jest pełne gwiazd. Wow.
-To ja ci dziękuję. Emmm a idziesz jutro na urodziny Martyny?- pytam ciekawa.
-A potrafisz to sobie wyobrazić?- pyta.
-Powinieneś pójść. To, że nie jesteście już razem nie znaczy, że musicie się unikać...
-Mam zostać jej przyjacielem?- śmieje się.
-Wiem, trochę bez sensu...
-Bez sensu?! Przyjdę, przecież wszyscy tam będą. A teraz zmykaj do środka.
-Ty też już idź- odpowiadam.
-Wejdź do środka.
-Najpierw Ty idź- schodzę z huśtawki.
-Pójdę jak zobaczę, że weszłaś do domu- mówi i też wstaje.
Kiwam głową i ruszam do drzwi. Uśmiecham się pod nosem. Staję pod drzwiami i odwracam się. Eryk nadal stoi w tym samym miejscu. Macham mu i wchodzę do środka.



Karolina

Przecieram oczy. Obracam się i poprawiam kołdrę. I widzę plecy mojego chłopaka. Szturcham go, ale zero reakcji. Totalne zero. Szturcham go jeszcze raz. I jeszcze raz. Boże zaraz zaszturcham go na śmierć. Śmieję się pod nosem.
-Hmmm?- mówi.
-Czemu śpisz do mnie tyłem?
-Bo mi tak wygodnie.
-Nie chcę żebyś spał tyłem- marudzę.
Słyszę jak Mateusz wzdycha i po chwili przekręca się i leżymy twarzą w twarz. Patrzę na chłopaka, a kiedy widzę, jak jego niebieskie oczy patrzą na mnie, to nie chcę już nic więcej.
-Nie mogę spać- mruczę.
-Bo myślisz o mnie?- pyta z uśmiechem.- Chodź tutaj.
Przybliżam się do niego i przytulam. Boże jak moje serce cieszy się, kiedy mam go przy sobie. Łapie mnie w tali i zanurza głowę w moich włosach.
-Opowiedzieć ci bajkę?- pyta.
-Nie- odpowiadam.- Lepiej mi powiedz jak to jest z Gabrielem?
-Już wiesz?- odsuwa się ode mnie i patrzy zdziwiony.
-Oczywiście!
-Powinnaś pracować w jakimś wywiadzie...
-Mów jak to jest- klepię go po ramieniu.
-Nie wiem za dużo...Tylko tyle, że go przyjęli.
-I tyle?! Boże. Co chce zrobić z Wiktorią?- pytam.
-O co Ci chodzi?
-Będą razem czy się rozstaną?
-Nie wiem.
-Jasne, że wiesz. Musisz wiedzieć. Jesteś jego przyjacielem!
-My nie rozmawiamy ze sobą o takich rzeczach jak wy!
-Co ma znaczyć to ''jak wy''?
-Gabriel miał powiedzieć Wiktorii dzisiaj, czyli ona od razu potem do ciebie zadzwoniła.
-To się rozumie przecież samo przez się- śmieję się pod nosem.
-No i widzisz! Od razu ci wypaplała co i jak.
-Od tego są przyjaciele!
-Ja nie rozmawiałem z Gabrielem, poza tym nawet jeśli bym się z nim spotkał to mielibyśmy masę ciekawszych rzeczy do roboty niż rozmowa o dziewczynach.
Zdenerwowana kopię go. Przez to spada z łóżka. Jak na sportowca powinien lepiej poradzić sobie w takiej sytuacji. Przyglądam się z góry, jak mój chłopak podnosi się z ziemi.
-Oszalałaś?!
-Może- odpowiadam.
-Chcesz obudzić swoją babcię?- pyta.
Milknę. Babcia. No właśnie. Chwila zamyślenia i też ląduję na podłodze. Przebiegły skurczybyk złapał mnie za nogę i dosłownie ściągnął z łóżka. Podnoszę się ciskając błyskawicami i wracam do łóżka.
-Wiem tylko jedno. Gabriel nie odpuści sobie tak łatwo Wiktorii- mówi Mateusz i kładzie się obok mnie.
-Po czym to stwierdzasz?- pytam.
-Tak tylko sobie dedukuję- mruczy.
-Dedukować to możesz sobie jak będziesz jakimś detektywem czy innym ziomalem z sądu.
-Innym ziomalem z sądu?
-Prokurator, adwokat czy ktoś- odpowiadam.
-To prawda. Zobaczymy jak to będzie i co przyniesie nam ten rok...
-Wymyśliłeś już co chcesz robić w przyszłości?- pytam.
-Może zostanę jakimś ''innym ziomalem z sądu''- śmieje się.- Zobaczymy...
-To co z tą Wiktorią?- pytam.
-Nie zajmuj się Wiktorią, tylko idź spać.
-A co z Erykiem?- pytam nagle.
-Martyna ma chyba ustalony ślub z tym gościem- odpowiada.
-To niesprawiedliwe! Martyna i Eryk to wspaniała para! Tak do siebie pasują!!!
-Nikt nie mówił, że życie będzie sprawiedliwe...
-Myślisz, że Eryk będzie jutro u Martyny?
-Powinien. Karolina chodźmy już spać- prosi.
-To jeszcze powiedz mi co z Dawidem i Patrycją?
-Zaczynam myśleć, że jesteś ze mną tylko dlatego żeby plotkować- mruczy do poduszki.
-Nie. Jestem z tobą bo Cię kocham. Moje oczy patrzą na Ciebie z wielką miłością! Ciekawe czy Dawid też tak kocha Patrycję...
-Dobrze wiesz, że między nimi to koniec.
-Bo?
-Nie rozmawiają ze sobą i unikają się jak mogą...
-A tak, odpuścili sobie. Racja. A co z...
-Do spania!



Dawid

-Eeee?- odbieram telefon.
-Przyłaź tu szybko! W tej chwili!
Odstawiam telefon od ucha, przecieram oczy i patrzę na ekran kto dzwoni.
-Martyna, czemu budzisz mnie z samego rana?- mruczę i kładę sobie telefon na policzku nadal leżąc.
-Z rana?! Z ranaa?! Z ranaaaaaa!?
-Mhm.
-Jest 12!!!!! Przyłaź tu szybko! Potrzebuję twojej pomocy!
Rozłączam się i wyczołguję się z łóżka. Ruszam do łazienki żeby załatwić poranne sprawunki.
Po 20 minutach jestem gotowy. W prawdzie włosy jeszcze mi nie wyschły, ale jest lato, także. Łapię w kuchnie jeszcze opakowanie ciastek i wychodzę. Przed sobą widzę znajomą dziewczynę. To Patrycja. Wcześniej czuliśmy się luźno w swoim towarzystwie...Teraz jest tylko obojętność. Trudno. Idę prosto przed siebie. Wyglądam jakbym ją śledził. Ale to nieprawda! Ja idę do Martyny, a ona nie wiem gdzie i mnie to nie obchodzi. Kopię leżącego kamyka i przez przypadek trafiam ją w buta. Odwraca się, ale widząc mnie robi dziwną minę i przyśpiesza. Cóż w dalszym ciągu idę za nią.
-Śledzisz mnie?!
-O- odpowiadam.- Minęło trochę czasu odkąd się widzieliśmy.
-Przestań mnie śledzić!
-Ja tylko idę do Martyny- wzruszam ramionami.
-Akurat. Uważaj bo ci uwierzę! To ja tam idę!!!
-Czyli co? Ja kłamię?- śmieję się sam do siebie z całej tej idiotycznej sytuacji.
-Tak i to perfidnie!
-Błąd. Dzwoniła do mnie, że mam zaraz u niej być- odpowiadam i przegryzam ciastkiem.
-Kłamiesz!!!!!!
Wyciągam telefon i pokazuję jej ostatnie połączenie. Dziewczyna widząc to zaciska zęby i rusza przed siebie.
-Chodźmy razem!- wołam i biegnę za nią.
-Nie chcę.
-Iść ze mną? Trudno...I tak oboje tam idziemy więc...Możemy iść w ciszy.
-Wszystko jedno...
Wzruszam ramionami i idę obok niej. W ciszy, przegryzając ciastka.
-Chcesz jedno?- pytam.
-Miało być w ciszy- warczy na mnie jak pies.
-Tak, ale jak możemy iść cicho skoro w brzuchu burczy ci tak głośno- śmieję się.
Robi się czerwona i łapie się za brzuch. Ktoś tu zapomniał zjeść śniadania. Podsuwam jej opakowanie ciastek. Częstuje się jednym i od razu je zjada. W końcu docieramy pod dom Martyny. Chciałem otworzyć bramkę, ale Patrycja robi to szybciej. Przy tym dodatkowo kaszle coraz silniej.
-Wszystko w porządku?- pytam.
Kiwa głową, że jest okej. Nadal jednak kaszle. Przyglądam się dziewczynie która nagle blednie i zaczyna coraz mocniej kaszleć i głośno oddychać.
-Użądliła cię jakaś osa?- pytam łapiąc ją za nadgarstek.
-Nie.
-Masz na coś alergię?- pytam.
-Orzechy- odpowiada przez kaszel.
W ciastkach były orzechy? Cholera nie mam już opakowania. Prawdopodobnie tak. Chyba tam były...Cholera! Widzę jak dziewczyna zaczyna się chwiać. Przytrzymują ją za łokieć i dzwonię na pogotowie. Kiedy kończę rozmowę. Kładę dziewczynę na ziemi i podnoszę jej nogi do góry żeby . Czekając na chorego kontroluję jej oddech i tętno. Po kilku minutach podjeżdża pogotowie i zabiera nas do szpitala.



Martyna

-Gdzie jesteś?!- krzyczę odbierając telefon.- Co takiego?!
Boże tyle problemów naraz...Rozłączam się i biorę głęboki oddech.
-Wstawaj- mówię i kopię Jana w nogę.
-Za co to?!
-Wychodzimy? Masz auto?- pytam.
-Nie będziesz mi rozkazywać!
Podchodzę do niego i sama wyciągam sobie kluczyki z jego marynarki. Zakładam buty i wybiegam z domu. Szybko wsiadam do auta i odjeżdżam zanim ten idiota zdąży dobiec. No i po co przyjechał tu za mną? Czy on mi kiedyś da spokój. Jadę jak szalona pod szpital. Po chwili dzwoni telefon. Odbieram klikając odpowiedni guzik na kierownicy.
-Gdzie do cholery jesteś?!- słyszę krzyk Jana.
-Wow, ale bajer. Nie wiedziałam że teraz w autach jest takie coś!- odpowiadam.
-To się nazywa zestaw głośno mówiący...Gdzie jesteś?!
-Jadę do szpitala- mówię i klikam guzik aby zakończyć rozmowę.
Parkuję na chodniku i wbiegam na pogotowie. Widzę Dawida. Stoi oparty o ścianę.
-Co z nią?- pytam podbiegając.
-Wszystko w porządku.
-Nie wchodzisz do niej?
Kiwa przecząco głową.
-Nie rozumiem jednej rzeczy...Co jest z wami? Przecież się lubicie.
-Ty z Erykiem też się lubisz- odpowiada.
-To zupełnie inna sprawa- warczę i mierzę go wzrokiem.
-Nie drąż naszego tematu, to ja też się odjebię od Ciebie i Eryka. Kapiszi?
-Nie, nie kapiszi! Bo wy jesteście dla siebie stworzeni! I przestańcie udawać, że tak nie jest! Bo mnie to denerwuje!!!
-Skończ Martyna, skończ- wzdycha.
Posłuchałam go i zostawiłam go samego z jego myślami. Weszłam do środka. Zastałam Patrycję siedzącą na łóżku.
-Jak się czujesz?- pytam.
-Kwitnąco- mruczy.
-Jak to się stało?- pytam.
-Uczulenie na orzechy- wzrusza ramionami.
-Wiesz, że masz uczulenie na orzechy i je zjadłaś?! Chciałaś popełnić samobójstwo?!?!?!?
-Eeee nie wiem czy od tego mogłabym umrzeć...
-Wytłumacz się- patrzę na nią znacząco.
-Dawid poczęstował mnie ciastkiem. W nim były orzechy.
-Aaaa to dlatego boi się wejść do środka- myślę na głos.- To nic. Wybacz mu bo jesteście dla siebie stworzeni!
-Dlatego się go pozbyłam- odpowiada.
-Co to ma znaczyć?!
Nie otrzymuję odpowiedzi, ponieważ dzwoni mój telefon. Upsss to pewnie Jan.
-Muszę iść bo to Jan- odpowiadam.
-Przyjechał?
-No- wzdycham.- Nie wiem co z nim mam zrobić...
-Jak to co?
-Przypuszczam, że będziesz mogła stąd wyjsć jak skończy się ta kroplówka- wskazuję ręką.- To ja spadam. Widzimy się wieczorem u mnie. Dawid Cie odeskortuje do domu.
Biegiem wychodzę i pędzę jak szalona w stronę wyjścia. Tam spotykam Jana.
-Możemy wracać- odpowiadam.
-Co tu robiłaś?- pyta.
-Odwiedziny- wzruszam ramionami.
-Gdzie samochód?
-No właśnie tutaj stał...Ale zniknął....
-Stoi to tutaj znak zakazu zatrzymywania i parkowania!
-Upsss?
-Upsss?!?!
-Cóż musimy pojechać autobusem.
-Ani się waż!- warczy.- Zadzwonię po taksówkę.
-Chyba sobie żartujesz. Nie będziemy wydawać tylu pieniędzy na taksówkę!
Łapię go za rękę i ciągnę w stronę przystanku.
-Ty sobie żartujesz. Myślisz, że przejmuje się tym ile pieniędzy wydam? Ty też nie powinnaś...
-Ale to robię! Wolę wydać pieniądze na ciuchy a nie bulić za taksówkę.
Patrzę na rozkład jazdy. I akurat za 2minuty będzie autobus. Uśmiecham się sama do siebie i siadam na ławce.
-Nie mogę uwierzyć, że to robimy- westchnął mój towarzysz.
-Nigdy nie jechałeś autobusem?
-Nie pamiętam kiedy był ostatni raz- mruczy.
Akurat podjeżdża autobus, do którego wsiadamy. Każę Janowi zająć miejsce, a sama kupuję nam bilety. Uprzejmie dziękuję kierowcy i ruszam na miejsce. Przeciskam się przez Jana i wtedy kierowca nagle rusza. W efekcie ląduję na kolanach Jana.
-Długo masz zamiar jeszcze na mnie siedzieć?- pyta.
-Prze-przepraszam- jąkam i zajmuję miejsce przy oknie.
-Nie dość, że muszę korzystać z transportu publicznego to jeszcze zgniotłaś mi kolana. Zajebiście.
Nie odpowiadam, ponieważ nie uważam, że ważę tyle aby zgnieść mu kolana! Frajer. Powinien być zachwycony, a on jeszcze narzeka...



*   *    *

-Więc urodziny robisz w domu?- pyta zaskoczony Jan.
Dopiero co wszedł, a już mnie wkurza. Przyglądam mu się. Jest ubrany w eleganckie granatowe spodnie i białą koszulę. 
-Coś Ci się nie podoba w moim ubiorze?- mówi rozsiadając się na kanapie.
-Podoba- odpowiadam.
-Zegarek? Słusznie! Za niego mógłbym kupić ci mieszkanie.
Przewracam oczami. 
-Chodziło mi o koszulę.
-To zwykła biała koszula. Co w niej niezwykłego?
-Jest bez kołnierzyka!
-No i? To normalne?! Gdzie Twoi znajomi?
-Zaraz będą, a Klaudia szykuje się na górze- odpowiadam.
-Kto to Klaudia?
-Moja kuzynka.
-Mieszkasz z kuzynką?
-I jej mamą- wzruszam ramionami.
-Świetnie to mój prezent na pewno Ci się spodoba. Pozwól że wręczę Ci go teraz- mówi i wyciąga z kieszeni klucze z kokardką.
-Super...Zawsze marzyłam żeby dostać klucze- śmieję się.
-Zgadnij do czego są te klucze...
-Pewnie do Twojego serca hahaha
-Do Twojego nowego apartamentu!
Otwieram buzię z przerażenia. Ten człowiek na prawdę nie ma co robić z pieniędzmi. Kupił mi mieszkanie...Oszalał?! Moje zdziwienie przerywa widok Eryka. Uśmiecham się do niego.
-Nigdy nie pukasz?- pyta go Jan.
Chłopak nie odpowiada mu tylko idzie do salonu włącza muzykę.
-Czemu on nie pukał?- ponawia pytanie Jan.
-A po co ma pukać skoro czuje się tutaj jak u siebie.
-Normalni ludzie zazwyczaj pukają zanim wejdą do kogoś do domu...
-Daj spokój- klepię go po plecach.
-Już nie jest Twoim chłopakiem, więc niech przestanie robić co mu się podoba.
-Pukałem, ale nikt nie otwierał- odpowiada mu Eryk, który nagle się pojawił.
-Więc powinieneś czekać dopóki ktoś cię nie wpuści.
-Niby czemu?
-Daj mu spokój!- krzyczę.
-Czemu mam dać spokój temu idiocie? Kim on w ogóle jest żeby odpowiadać mi w taki sposób!?
-Jej byłym chłopakiem- odpowiada mu Eryk przegryzając orzeszki.
Czemu mówi to w taki spokojny sposób?! Już nic dla siebie nie znaczymy?! Widocznie on już żyje tylko teraźniejszością...Ale jak mógł zapomnieć tak łatwo o naszej przeszłości.
-BYŁYM, z akcentem na BYŁYM!- unosi się Jan.
-Ładnie Ci w tej sukience- mówi mi Eryk.
Wywołuje tym zdaniem tylko gniew Jana. Uśmiecham się pod nosem. Mężczyźni...
-BYŁYM!
-Spokojnie Jan, ty też dobrze się dzisiaj prezentujesz- mówi do Jana.
-Ty za to nie! Odczep się od Martyny!
-Ale czemu się tak denerwujesz, to przecież nie twoja pierwsza ani ostatnia dziewczyna...
-Dokładnie to moja narzeczona! Więc nawet na nią nie patrz!
-Hmmm mówisz narzeczona, ale jakoś nie widzę na jej palcu pierścionka....Gdzie się podział? Zgubiłaś go?
Wybucham śmiechem. No właśnie niby narzeczona ale chyba jakaś podejrzana, bo jak to tak bez pierścionka. Przyglądam się smutno moim gołym palcom...
-Jak tylko założę jej ten cholerny pierścionek na palec będzie oznaczało, że jest moją własnością i należy do mnie. Spróbuj wtedy tylko na nią spojrzeć!
Ups zaczyna robić się groźnie. Podpieram głowę i przyglądam się im. Ale komedia!
-Już widziałem u niej WSZYSTKO co chciałem- drażni go Eryk.
-Zaraz Ci zajebie ty pajacu młody!
-Skoro ja jestem młodym, to Ty jesteś starym pajacem?
-Proszę was, uspokójcie się- wtrącam się.
-Nie wtrącaj się!!!- wrzeszczą na mnie razem.
-Widzę, że znasz polski doskonale, skoro nawet przekleństwa dobrze Ci wychodzą- podsumowuje Eryk.
-Przecież ja jestem Polakiem, to dlaczego mam nie umieć polskiego? Pojebało Ci się coś?! Boże mam ochotę Ci wpierdolić...
-Jeżeli Martyna cię uszczęśliwia i dogadujecie się to bądź z nią- mówi nagle Eryk.
I zapada cisza. Nikt nie wie co odpowiedzieć, a ja sama słysząc to czuję ukłucie złości. To straszne uczucie serio....Odpuścił sobie mnie i właśnie poinformował mnie i Jana o tym. Wpatruję się w niego i czuję że w moich oczach zbierają się łzy, a on stoi spokojnie i popija piwo. Po mału schodzą się ludzie i w końcu pojawia się Klaudia.
-Przypilnuj Jana- proszę ją, a sama łapię Eryka za rękę i wyprowadzam do ogrodu.
Wpatruję się w niego jak chora umysłowo. Niech mi to wytłumaczy!
-Co?- wzdycha.
-Chcę żebyś wiedział...że zrobiłeś mi największą krzywdę jaką kurwa mogłeś!
-Wiem o tym.
-Wiesz?!- wrzeszczę i cofam się o krok.
Właśnie zdałam sobie sprawę, że ja nadal liczyłam, że my do siebie wrócimy. Miałam ten jeden procent nadziei, że będzie jak dawniej. A teraz zdałam sobie sprawę jak bardzo żałosna jestem.
-Odpuść Martyna.
-Myślę, że muszę to zrobić skoro ty już to zrobiłeś...Dlaczego?- mówię cicho.
-Jest milion powodów dlaczego muszę z Ciebie zrezygnować.
-Czy to przez moją mamę?!
Milczy, a ta cisza w tym momencie jest najgorszą odpowiedzią.
-Już do siebie nie pasujemy. To wszystko nas przerosło...
-Nie! To po prostu wymaga więcej wysiłku, ale dla Ciebie to za dużo!
Odwracam się i odchodzę od niego. Jak on może mówić, że nie pasujemy do siebie? Jak on może do mnie nie pasować?! Po tym wszystkim. Otwieram furtkę i wychodzę. Muszę chwilę pomyśleć. Idę wzdłuż ulicy i myślę. Myślę nad moim żałosnym życiem.




Sabina

-Nie Łukasz!- wrzeszczę do telefonu.- Już jestem w drodze.
-Przyjadę po Ciebie. Eryk mówił, że kręci się dziwny typ po osiedlu.
-Siedź na dupie. Zaraz będę. Dam sobie radę! Mam 18 lat! Przestań mi matkować.
Rozłączam się zanim coś powie. Zakładam buty na nogi i wychodzę. Nie wiem jak ja to robię, że zawsze jestem spóźniona. Zawsze muszę się śpieszyć. Masakra. Idę równym tempem, dobrze że mam tylko kawałek drogi. Po chwili jednak ktoś mnie zatrzymuje. Podnoszę głowę do góry i widzę dziwnego mężczyznę w płaszczu.
-Przepraszam czy może zejść mi pan z drogi?- grzecznie pytam.
-Chcę Ci coś pokazać!
-Teraz za bardzo nie mam czasu, może innym razem.
-Teraz! Musisz to zobaczyć teraz!
Kiwam twierdząco głową. I czekam, jak będzie mi proponował kupno jakiś badziewi to chyba się skończę. Nie dość że jestem spóźniona, to Łukasz zaraz tu pewnie przyleci. Wzdycham i jakimś cudem okazuje się, że stoję i patrzę na siusiaka tego pana. Śmieję się pod nosem.
-Śmieszy Cię coś?- pyta.
-Pan mnie śmieszy- odpowiadam.
-Dlaczego?
-Jeżeli już pan ma ochotę pokazywać to powinien mieć pan co! A tak to przez pana straciłam tylko czas!
-Co to ma znaczyć?!
-Że widziałam większe siusiaki, a ten tutaj nie nadaje się do niczego!
Próbuję go ominąć, ale łapie mnie na rękę. Odwracam się wkurwiona i kopię go w krocze. Pan upada na ziemię a ja szybko biegnę przed siebie. Dobrze, że nie ubrałam tych szpilek. Po chwili zastanawiam się dlaczego tak szybko biegnę, przecież nie ma sensu bo zanim on się podniesie to minie godzina. Uśmiecham się pod nosem i zatrzymuję się kiedy widzę Martynę.
-Uciekłaś z własnej osiemnastki?- pytam.
-O co ty tu robisz?- pyta zaskoczona.
-Idę na twoje urodziny, ale widzę, że Ciebie tam nie ma.
-Musiałam chwilę pomyśleć.
-Eryk?
Kiwa mi głową, a ja to rozumiem. Wiem czemu jest taka, więc stoję razem z nią w ciszy.
-Czemu o nic nie pytasz?- po chwili się odzywa.
-A czemu miałabym to robić? Jak będziesz chciała to sama powiesz.
-Nie chcę- odpowiada.- Chodźmy do środka.
Łapię oddech i ruszam za nią, ale nagle słyszymy huk. Okręcam się przestraszona. Co się dzisiaj dzieje?! I zatyka mnie. Stoję wbita w ziemię. Był wypadek, ktoś potrącił kobietę. Małymi krokami podchodzę do miejsca wypadku. Widzę jak mężczyzna koło trzydziestki wychodzi z auta i patrzy się na kobietę. Stoi tak nad nią i wpatruje się.
-Masz telefon?- szepczę do Martyny.- Zadzwoń po karetkę, bo on widocznie nie zamierza.
Widzę jak gościu unosi kąciki ust do góry i rusza do auta. Co?! Chce uciec?! Wyciągam więc telefon i robię zdjęcia miejsca, a potem samochodu i gościa. Właśnie wtedy zaczyna dzwonić mi telefon, a dźwięk roznosi się po całej ulicy. Dosłownie. Kurwa, Łukasz! Ja pierdole. Gościu zauważa nas i rusza w naszą stronę.
-Co robisz?! Biegnij!- woła Martyna.
-Ale ta kobieta...
-Karetka za chwilę tu będzie! Biegnij.
I biegniemy obie. Nawet nie wiem gdzie teraz jesteśmy. Po prostu biegniemy, bo ten idiota nas goni. On jest podejrzany. Skręcamy w park i chowamy się za krzakami.
-Najszybszy bieg w moim życiu i to w dodatku w szpilkach- szepcze Martyna.
Przykładam palec do ust, dając jej znak żeby była cicho. Chyba usłyszałam kroki tego gościa. Siedzimy skulone i modlimy się żeby nas nie zauważył.
-Wyjdźcie! Wiem że tu jesteście!
Patrzymy się na siebie i wtedy znowu dzwoni telefon. Kurwa już po nas. Słysze śmiech tego człowieka i kroki jak podchodzi do nas.
-Sabina!- słyszę głos Łukasz.
Woła mnie, ale zanim nas znajdzie. Słychać też że karetka jedzie. Niestety gość też się pojawia przed nami z uśmiechem szaleńca na twarzy.
-Sabina!!!
Rozglądam się dookoła szukając wzrokiem mojego chłopaka, ale jeszcze go nie ma. Za to jest uścisk na mojej ręce. Próbuję wyrwać rękę temu szaleńcowi.
-Jeśli ktoś się o tym dowie, to skończycie jak tamta kobieta.
-Pan za to zaraz skończy w więzieniu!- odpowiadam.
Martyna tylko stoi i się przygląda. Pewnie jest przestraszona. Z resztą ja też jestem. Dzisiejszy dzień to jakiś kryminał. Serce bije mi jak szalone, ale i tak musimy dać sobie jakoś radę. Kiedy uścisk na mojej ręce staje się mocniejszy próbuję się wyrwać.
-Proszę mnie puścić!- krzyczę.
-Zamknij się! Jeżeli piśniecie choć słowo o tym co widziałyście to już po was.
W odpowiedzi kopię go mocno w piszczel. Łapię Martynę za rękę i próbujemy uciec, ale mężczyzna jest szybszy.
-Ty dziwko!- krzyczy i popycha nas.
Obie upadamy na ziemię i patrzymy na niego ze strachem w oczach.
-Nie wiem czy ma pan na to teraz czas- zaczyna Martyna.
-Ja wiem kurwa na co mam a na co nie mam!
-Właśnie pan nie wie...Karetka zaraz będzie, a pan zostawił tam auto- mówię.
-Ty mała za dużo mówisz!- podnosi wściekły rękę do góry.
Zamykam oczy. Ten gest oznacza, że zaraz mi się oberwie. Kurwa, kurwa, kurwa. Łukasz gdzie jesteś??????. Czekam ale cios nie nadchodzi. Otwieram jedno oko i widzę jak Łukasz trzyma jego rękę. Tą rękę którą chciał mnie uderzyć.
-Nic wam nie jest?- pyta.
Kiwamy głową, że wszystko ok, a on w nagrodę zajmuje się gościem, który po kilku ciosach ucieka. Podnoszę się z ziemi, a Łukasz pomaga Martynie.
-Chcecie mi o czymś powiedzieć?- pyta, a ja kiwam mu głową w odpowiedzi.
Uśmiecham się i patrzę na mojego chłopaka. Nie musi o tym wiedzieć, ale jest chyba moim aniołem. Zawsze mnie ratuje. Akcja na wycieczce, a teraz to.


















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz